- Utworzony
Czternasty
Niedawno w telewizji Czesław Bielecki („Mały konspirator”, którego był współautorem w latach osiemdziesiątych ub. wieku wielu z nas, ówczesnych czynnych opozycjonistów uchronił od represji i ich konsekwencji) przypomniał, że z komuną w PRL czynnie walczył niewielki procent ludzi. O ile pamiętam, wspomniał jeden, może dwa procent. Bielecki wie co mówi i nawet nie śmiem tego kwestionować.
Kiedy w 1977 roku, w ślad za powstałym we wrześniu 1976 roku KOR (powołanym przez Antoniego Macierewicza, Piotra Naimskiego przy wsparciu Jana Józefa Lipskiego i Jacka Kuronia) powołaliśmy w Katowicach Komitet Samoobrony Robotników, było nas pięć osób. Cztery z Uniwersytetu Śląskiego i jeden redaktor sportowy. Zaraz po wprowadzeniu stanu wojennego (cytuję za źródłem) „w styczniu 1982 w Katowicach Grzegorz Długi, Mirosława Błaszczak, Andrzej Borek i Grzegorz Wacławik utworzyli Regionalną Komisję Wykonawczą („Solidarności” – dop. GW)”. A więc były to cztery osoby. Nie inaczej było w innych regionach Polski. A przecież jeszcze w grudniu 81. było nas 10 milionów. Ani Bielecki, ani, co oczywiste, Wacławik nie mieli i nie mają o to do swoich rodaków pretensji. Na pewno nie ma też pretensji Mirosława Błaszczak, która zakładała także (patrz drugi akapit) KSR w 1977. Wiem to na pewno, ponieważ jest moją żoną. Nie po to wszakże o tym piszę, aby podkreślać naszą niezwykłość. Ludzie zachowywali się tak (wszak przecież w różnych miejscach w Polsce żyło wielu, ale to jednak zawsze co najwyżej kilka procent ogółu ludzi) ponieważ nie mieli innego wyboru; inaczej ich sumienie by pękło.
Nie chcę mówić za innych, dlatego przytoczę wspomnienie z pierwszych miesięcy stanu wojennego. Byłem u mojej Mamy w dniu, w którym sąd wojskowy ogłosił (a radio podało z satysfakcją), że za prowadzenie nielegalnej działalności pracownik naukowy uczelni (kobieta), otrzymała bodaj 10-letni wyrok więzienia. W mieszkaniu mojej Mamy działa „ skrzynka”; tutaj przybywali kurierzy z podziemnymi wydawnictwami; stąd moje odwiedziny są częstsze, niejako „służbowe”. Na usłyszany wyrok reaguję nerwowo. Nazbyt. Po chwili Mama mówi - Dlaczego histeryzujesz? - Ja histeryzuję?! – oburzam się. - Przecież komuna chce nas zniszczyć! Tak będzie, gdy i mnie dopadną. Nie rozumiesz !? - niemal wykrzykuję. - No to pójdziesz do więzienia, pewnie ogłoszą amnestię i wyjdziesz po kilku latach – mówi Mama popijając małymi łyczkami herbatę. - Twojemu Ojcu groził wyrok śmierci, prowadzili go już nawet na rozstrzelanie, ale nigdy nie widziałam, żeby histeryzował. Nie musiała pytać, czy mi nie jest wstyd. Było mi. Na pewno od tej chwili przestałem się bać. Zresztą - taki niebojący jestem do dzisiaj.
Gdy przeglądem dotyczące mnie teczki (tzw. rozpracowywanie) w Instytucie Pamięci Narodowej, to jedno było zaskakujące. Owszem, współpracownicy SB starali się być „potrzebnymi”. Mali i podli, choć niektóre nazwiska „przyjaciół’ mnie zdziwiły, a nawet zasmuciły. Jednak większość, grubo ponad 90 procent żyjących wokół mnie ludzi zachowało się po prostu przyzwoicie. Nie skorzystali z „oferty” polepszenia sobie życia, być może awansu zawodowego, być może uzyskania mieszkania, czy choćby codziennego spokoju…
Postąpili przyzwoicie, gdyż żyli zgodnie ze swoim sumieniem. A dzięki nim i w ich imieniu te jeden, dwa procent mogło iść, mając na względzie oczywistą przesadę tego określenia, na barykady. I myśmy to czuli, i Oni.
Cdn
Grzegorz Wacławik