- Utworzony
Jedenasty
W godzinach rannych, w okolicach śniadania, pomyślałem o Aleksandrze Kwaśniewskim. O prezydencie niepodległej Polski, któremu dopiero prawomocny wyrok sądowy uświadomił (?!), że - wbrew temu co głosił (nie tylko podczas zwycięskiej kampanii wyborczej) wraz ze swymi akolitami - ma wcale nie wyższe, a jedynie średnie wykształcenie. Owszem, sam się zdziwiłem, skąd myśl taka przybyła do mej głowy.
Tym bardziej, że za oknami ani nie łopotały czerwone sztandary, ani nie transmitowano akurat wystąpienia Leszka Millera na wiecu pierwszomajowym, zaś w uruchomionej nieco wcześniej poczcie emaliowej pojawiły się aktualne pytanie, na które korespondenci oczekiwali pilnych odpowiedzi. Skąd więc myśl o panu Kwaśniewskim? Ki czort!
Tymczasem korespondent publicznego radia mówił, że w Moskwie trwa pochód pierwszomajowy. Niewykluczone, że z czerwonymi chorągiewkami ( moja wyobraźnia) maszerowali uczniowie moskiewskich podstawówek. Jak my kiedyś. Rzeczywiście? Otóż – nie, zebrałem myśli. W czasach 7.letniej jeszcze szkoły podstawowej (taka jeszcze była) po południu 30 kwietnia organizowano dla nas tzw. capstrzyki. Wszyscy uczniowie (obowiązkowo w harcerskich mundurkach?) maszerowali pod magistrat w rytm werbli (chyba nawet dwa razy sam byłem werblistą, co nie przeszkodziło w utrzymaniu marszu przez kolumnę, chociaż niewiele brakowało do zmylenia kroku), gdzie odbywał się jak gdyby apel ku czci wiadomo czyjej. A raczej widomym nam było, kogo mamy uczcić. Nie tylko zresztą u nas, w Sosnowcu.
Zagłębie Dąbrowskie, choćby ze względu na rewolucje 1905 roku i powstanie wspomnianej już Republiki Zagłębiowskiej, jest jednak miejscem szczególnym. Tutaj niejako dziedziczyło się (dziedziczy się?) ideę nieuchronności walki klasowej, a więc powstania „wyklętego ludu ziemi” aby „ruszyć bryłę świat”. Poprzedzające nas pokolenia swoją codzienną robotą wchodziły w bolesny kontakt z konkretem. W większości należeli do „tych, których dręczy głód”. Nie wirtualny, wówczas nawet nie znano tego określenia, ale rzeczywisty. Toteż idee „religii” postulującej raj na ziemi już jutro (pamiętajmy, że do roboty w kopalniach i hutach przybywali tutaj także biedacy z pobliskich, przede wszystkim kieleckich wsi), a najdalej pojutrze musiały wzbudzać nadzieje. Spełzły jednak, gdy najpierw wtargnęli Niemcy w hitlerowskich mundurach, potem sowieci i ich namiestnicy. Mimo, że ci drudzy nastali z „Międzynarodówką”. Przynajmniej na ustach.
Po 45 latach w pozbawionej idei postdemokracji wzbudzono tęsknotę do PRL-u (stąd myśl o Kwaśniewskim?). Że była praca, że był rozwój, że było wprawdzie biednie, ale przynajmniej wesoło. Choćby w porównaniu z takim NRD, czy z Rumunią… Że o ponurym Związku Radzieckim nie wspominając. Było to tak samo prawdziwe, jak wychowywanie przez jedynie słuszny system edukacji nas, ówcześnie dzieci i młodzieży w dumie (za przeproszeniem znaczenia słowa) z osiągnięć Polski Ludowej w porównaniu z II Rzeczpospolitą. Ba! Indoktrynowano nas, że dane nam zostało wzrastać w najlepszym w całej historii Polski okresie odrodzenia, a na dodatek oświecenia, socjalistycznego do tego. Zaś kto nie wierzy (przecież nie Kwaśniewski!), to kiep, a w istocie wróg.
Z byłym, nie znającym poziomu swojego wykształcenia, prezydentem łączy mnie jedynie to, że obaj byliśmy w 1980 roku dziennikarzami. On „ITD”, ja „Sportu”. A jednak „odwiedził” mnie 1 maja. Dziwne?
cdn
Grzegorz Wacławik