Utworzony

Dziesiąty

Mężczyzna, który mnie ostatnio odwiedził w Będzinie, jest bardziej z mojego, niż młodszego czy młodszych pokoleń. Znamy się dosyć krótko, ale ponieważ jego wizyta przypadła na 24 kwietnia i miała charakter poniekąd uroczysty, po jakimś czasie zaczęliśmy wspominać czasy młodości. Jak to starsi panowie, chętnie uśmiechający się do swojej młodości. A ponieważ przypadła ona na okres jeszcze PRL, każdy z nas wspomniał, zapewne dodając sobie animuszu, swoje życie studenckie. Potem, niejako naturalnie, przeszliśmy do początków naszej drogi zawodowej.

Ponieważ złożono mi wizytę w Będzinie, jako gospodarz wspomniałem, o czym już wiedzą Czytelnicy moi zapisków, powody, dla których w 1974 roku znalazłem się akurat w tym mieście. Pośmialiśmy się. Jednak kiedy opowiedziałem jak awansowałem dalej - po półrocznym okresie pracy w ośrodku sportu i turystyki zostałem wiceprezesem i urzędującym członkiem zarządu Oddziału PTTK, a następnie w listopadzie  1977 roku dyrektorem Miejskiego Ośrodka Sportu i Rekreacji (w tym czasie  ośrodek, miejsce mojej pierwszej pracy, zmienił nazwę) - na jego twarzy życzliwy uśmiech jak gdyby zastygł.  

- To miałeś niezłe plecy – wypalił i zamilkł bezzwłocznie, zapewne sądząc, że dopuścił się niestosowności.

Co miałem powiedzieć, zwłaszcza że zakłopotanie mojego gościa stawało się krępujące. Czytelnicy moich poprzednich odcinków wiedzą, że zadecydował, nazwijmy to, przypadek. Ale przynajmniej niektórzy z nich, gdy mowa o karierze (jakby nie patrzeć) w PRL na słowo „przypadek”  przynajmniej znacząco przymrużą oko. Gadaj zdrów, wiemy jak było! Powiem więcej, ja też nie wierzę w podobne przypadki, więc i moje oko nieraz przymruża się, gdy słyszę o zaistnieniu w tamtych czasach niezwykle sprzyjających karierze okoliczności.  

Więc, aby rozwiać zakłopotanie mojego gościa, mogłem przytaczać krok po kroku szczegóły moich będzińskich awansów zawodowych ba! mógłbym je opisywać w tym miejscu (a zaręczam, że byłyby to barwne opowieści), ale podejrzliwi i tak zostaliby przy swoim zdaniu, a ci którzy mnie znają (i znają te szczegóły) mogliby odczuć znużenie wzruszając ramionami  i mrucząc pod nosem – znowu gada to samo.

Ale czy miałem plecy? Nie obrażając pleców Janusza Roguskiego, innych nie miałem. Chociaż nie wolno zapominać, o czym piszę w odcinku „Dziewiątym” ( i co zawiera mój biogram w „Encyklopedii Solidarności”, dostępnej także w internecie) należałem wówczas do „awangardy klasy robotniczej”. A więc..? No właśnie; czy zatem mój gość nie miał w istocie racji?

 Jedno wiem na pewno. Nie mam zamiaru uciekać od odpowiedzi na tak postawione pytanie w moim „Pamiętniku osobistym”. Jeśli nie w następnych, to w kolejnych odcinkach do sprawy wrócę. Nie tylko dlatego, że tego wymaga szacunek wobec moich Czytelników.

Jestem to winny samemu sobie. A rozmowa z samym sobą bywa najtrudniejsza…

Cdn.

Grzegorz Wacławik  

Lepiej z mądrym zgubić niż z głupim znaleźć

Przysłowie