- Utworzony
Siódmy
Tadeusz Nalepa, twórca i lider zespołu „Breakout” niejednokrotnie wspominał, jak podczas festiwalu polskiej piosenki w Opolu w 1969 roku on sam, a wraz z nim inni muzycy tej rewolucyjnej i rewelacyjnej grupy rockowej, musieli zaczesywać włosy (bo były jak najbardziej niepoprawnie długie) za uszy, aby wystąpić na scenie z wielkim przebojem „Gdyś kochał, hej!”. A i tak realizatorzy telewizyjni pokazywali jedynie Mirę Kubasińską. Także w lutym 1970 roku podczas Telewizyjnej Giełdy Piosenki kamery pokazały jedynie Mirę. Powód?
Owe długie włosy. Przejaw buntu i niepokory, które u mężczyzn były niedopuszczalne i w następnym roku, i w kolejnych latach. Toteż wspomniany wcześniej urzędnik kuratorium oświaty w Katowicach, gdy pojawił się u niego student ostatniego roku z długimi do ramion włosami, z brodą i z wąsami, na dodatek w dżinsach i w katanie (dla młodszych – dżinsowa kurtka), który podczas „audiencji” nie klęczał, tylko siedział naprzeciw (niewykluczone, że od czasu do czasu zdarzyło mu się zarzucić nogą na nogę), nie krył niesmaku, by nie rzec obrzydzenia. W efekcie pokazał mi drzwi, a de facto zatrzasnął drzwi do zawodu. Oczywiście pamiętam nazwisko tego człowieka. Było proste, choć trzysylabowe, lecz każda sylaba miała jedynie dwie litery, ale mniejsza o nie. Ważniejsze, że wyrokiem (ów zakaz wykonywania zawodu) urzędnika (w jednorzędowym szarym garniturze, we flanelowej koszuli, chociaż z krawatem) o trzysylabowym nazwisku nie podjąłem w 1974 roku pracy technikum (zespole szkół?) na dąbrowskim Redenie. Ani jak dotąd na etacie nauczycielskim w żadnej innej szkole…
Tymczasem - gdzie miałem się podziać? Wprawdzie na ostatnim roku studiów zacząłem prowadzić (jak gdyby) autorski teatr pracowniczy w „Mostostalu” Będzin, pracując na pół, czy na jedną czwartą etatu jako instruktor kulturalno-oświatowy, ale wynagrodzenie nie zapewniało, mówiąc eufemistycznie, dobrego startu w dorosłe życie. Zwłaszcza, że mój kontrakt, mówiąc dzisiejszym językiem, dobiegał końca i nie zamierzałem go przedłużać. Odczuwałem zniechęcenie: przygotowany z wielkim pietyzmem spektakl „Norwid” na premierze nie zgromadził tłumów. Mówiąc szczerze, do zakładowego klubu przybyło kilka osób. Musiałem zmienić profil działalności klubu, nastawiając się na niższą kulturę (dyskoteki, andrzejki itp.), co mnie nie satysfakcjonowało. Więc gdzie się miałem podziać?
Na szczęście był obok mnie wspomniany już Janusz Roguski. To dzięki jego wstawiennictwu zatrudniono mnie w „Mostostalu”, to on pomagał mi przeżyć moje twórcze kaprysy, to on zrozumiał bezzwłocznie, gdy usłyszał relacje z mojej „wizyty kadrowej” w kuratorium, że zapewnienie mi podstaw bytu, należy praktycznie od niego. Prawdziwy przyjaciel. Janusz podczas realizacji mojego wspomnianego filmu był operatorem kamery, a dzisiaj jest znanym z dobrej strony w mieście człowiekiem. Wobec niego będzińska kultura fizyczna ma dług wdzięczności, którego, wszystko na wskazuje, nie zamierza spłacić. A w ostatnich latach jest szczególnie niechętna. Przykłady? Może jeden, ale dobitny – zwolnienie Janusza z pracy w początkach 2011 z Ośrodka Sportu i Rekreacji w Będzinie. Żeby było jasne – nie z powodów merytorycznych. Do Będzina w 2010 roku, wszakże „wróciło nowe”.
Cdn.
Grzegorz Wacławik