Utworzony

Piąty

Ale się sadzą, słyszałem w dzieciństwie (lata pięćdziesiąte ubiegłego wieku) na podwórku o sąsiadach, którzy wczoraj, najwcześniej przedwczoraj stali się sosnowiczanami. Którzy przybyli tutaj, aby awansować z małorolnego chłopa (przeważnie) na robotnika. Nie było ich mało, przemysł potrzebował rąk do pracy.

My tutejsi, wydawało się, byliśmy niejako lepsi z urodzenia. Ale była to złudna perspektywa. I nasz i ich los był przesądzony. Jeśli, mówili rodzice, nie będziecie się uczyć, pójdziecie na kopalnie (do synów) albo do sklepów (do córek). Takiej doznawaliśmy przemocy domowej. Nie tylko słownej, szczerze mówiąc.

Co miałem robić? A więc po ukończeniu podstawówki szkoła zawodowa? I do końca życia na szóstą do roboty? Ewentualnie na drugą czy na nocną zmianę?  Nie, zadecydowali rodzice, pójdziesz do Technikum Energetycznego. Oczywiście w Sosnowcu, moje technikum znajdowało się dosłownie dwa kroki od granicy z Będzinem. I tak przez pięć lat do matury codziennie przybywałem na teren „przygraniczny”, gdzie codziennie spotykałem  mieszkańców niejako z tamtej strony… elektrowni Będzin. Którzy, nie tylko z Będzina, ale i Czeladzi oraz pozostałych miejscowości powiatu będzińskiego, a także zawierciańskiego czy Dąbrowy Górniczej,  przybywali do technikum. Tak jak i my sosnowiczanie przychodziliśmy  po wykształcenie i prestiżowy zawód technika energetyka. Jeden z naszych sąsiadów był technikiem, pierwszy w bloku miał telewizor oraz samochód. Znaczy posiadał syrenkę. Tymczasem ja po ukończeniu technikum  zostałem studentem Wyższej Szkoły Wychowania Fizycznego w Katowicach. Dlaczego  nie poszedłem na politechnikę?

Odpowiedź  nie jest trudna. Wybrałem „zawód” sportowca. Byłem skoczkiem wzwyż i wiele wskazywało na to, że będę niezłym lekkoatletą, a następnie - realizując postanowienie młodości - zostanę dziennikarzem sportowym. W ostateczności trenerem lub nauczycielem. 

A gdybym wybrał politechnikę? Nie było to realne - musiałbym zdać egzaminy wstępne. Byłby to wyczyn pewnie większy niż ustanowienie rekordu Polski w skoku wzwyż. Mimo upływu lat ciągle, dzięki Bogu, żyje jeszcze sporo świadków moich szkolnych zmagań z przedmiotami zawodowymi (że o rysunku technicznym nie wspomnę!), więc można sprawdzić. Toteż wybór WSWF był oczywisty. Ukończyłem ją w 1974 roku, w terminie i bez kłopotów. Półtora roku wcześniej zakończyłem karierę sportową. Nie  było powodu do nadmiernych wzruszeń.

Cdn.

Grzegorz Wacławik

Lepiej z mądrym zgubić niż z głupim znaleźć

Przysłowie